niedziela, 24 listopada 2013

Chapter 1.

     Dziewczyna zdejmowała z siebie kolejne części garderoby. Jego przyjaciel próbował za wszelką cenę uwolnić się z więzienia jakim był dla niego rozporek  jeansów. Nagle brunetka zaczęła zbliżać się w jego kierunku. Jej kształtne biodra poruszały się cholernie powabnie. Spojrzała w jego oczy, po czym z uśmiechem uklękła przed nim i...

- MARTIN, PAŁO, JAK ZWYKLE SIĘ PRZEZ CIEBIE SPÓŹNIMY DO SZKOŁY! - donośny głos Finna oraz mocne trzaśnięcie drzwiami momentalnie wyrwały Hiszpana ze snu.
- Kurwa... - mruknął niezadowolony Daniel, przekręcając się na drugi bok. - Zabiję go kiedyś.
     Przymknął oczy, i nasłuchiwał. W całym mieszkaniu zapanowała cisza. Dani uśmiechnął się pod nosem, myśląc, że przyjaciel zwyczajnie go olał i sobie poszedł, gdy nagle otrzymał mocne uderzenie poduszką w głowę. Zerwał się natychmiast z grymasem wściekłości na twarzy.
- Ja pierdole, zawsze się spóźniamy!
- Ale dziś jest rozpoczęcie roku szkolnego! Chociaż raz byś mógł się pojawić o przyzwoitej porze! Ja wiem, że uwielbiasz wielkie wejścia, ale przecież w tym roku masz zamiar zdać, prawda? - zauważył Hudson.
     Daniel Martin musiał przyznać mu rację. 4 lata w jednej klasie to trochę za długo jak na liceum.
- Dobra, już się zbieram. A ty, z łaski swojej, opuść mój pokój, żebym mógł się spokojnie ubrać, chyba że chcesz się bliżej poznać z moim wackiem - powiedział, i wyszczerzył swoje białe zęby w szerokim uśmiechu.
Finnowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Szybko wyszedł z pokoju przyjaciela, by poczekać, aż ten będzie gotowy do wyjścia.
- Ach, byłbym zapomniał. Moja przyrodnia siostra przyjechała dziś z Belfastu. Przez pewien czas będę musiał ją niańczyć.
Martin nie skupiał się na tym, co mówi Hudson, zajęty był bowiem szukaniem jakichś czystych spodni. Gdy już jakieś znalazł, pod stertą starych pudełek po pizzie, ostrożnie je powąchał, a nie stwierdzając oznak wdzierania się trującego gazu do dróg oddechowych, zaczął je ubierać.
- Ładna jakaś? - Dani wychylił głowę z pokoju, wciągając na siebie spodnie.
Finn obrócił w dłoniach leżącą na stole paczkę papierosów. Nie tolerował tego świństwa, ale doskonale pamiętał, jak skończyła się jego ostatnia pogadanka na temat palenia. Hiszpan wytłumaczył mu, że za żadne skarby świata nie zamierza przestać palić. Zrobił to tak "delikatnie", że  przez tydzień musiał obkładać twarz lodem.
- Zobaczysz, to ocenisz.


     Po drodze zdobyli się na bieg. Na zegarku co prawda wybiła już godzina 9, ale mieli nadzieję, że może jednak uda im się zdążyć na przydzielenie pierwszaków do poszczególnych klas. Lubili siedzieć i naśmiewać się z tych biednych, wystraszonych ludzi, którzy - kolejno wywoływani na środek - nie wiedzieli, gdzie oczy podziać.
- Kiedy grają Diabły? - zagadnął Finn, pędząc korytarzem w stronę auli.
Dani spojrzał na niego karcącym wzrokiem.
- Dzisiaj. Z Liverpoolem. Sam kupowałeś bilety, nie pamiętasz?
     Ukradkiem wsunęli się na salę, gdzie jak co roku zebrali się wszyscy uczniowie szkoły. Na wzniesieniu stał dyrektor, pan Schoester, jak zwykle wesoło przemawiający do nowo przybyłych.
- Jak zwykle odpierdala szopki, a później co? Wielkie rozczarowanie, bo jednak kochany pan dyrektor nie jest jebanym Willy Wonką, tylko pierdolonym Sauronem, który w całej szkole ma swoje oczy, i nawet sobie pierdnąć nie możesz, bo już jesteś wzywany - skomentował Daniel, na co Finn jak zwykle wybuchnął niepohamowanym śmiechem.
     W tej chwili wszyscy na sali ucichli. Oczy dyrektora zwróciły się w ich stronę.
- Proszę, jest i nasz ulubiony uczeń, pan Daniel Martin. Gościmy go w naszych progach już od dobrych kilku lat. - tu dyrektor spojrzał na zegarek. - Patrzcie państwo! Spóźnił się tylko godzinę! No, taki wyczyn nie może obyć się bez braw. Moi drodzy, proszę o gromki aplauz dla Daniela!
     Było widać, że Schoester się z niego nabija, jednak chyba tylko Martin to zauważył. Wszyscy obecni zaczęli klaskać i gwizdać. Brunet nie dał się zbić z pantałyku, i zaczął się kłaniać.
- Ależ nie trzeba było, panie dyrektorze.
- Wiesz, wolałem od razu cię przedstawić, udzielając wszystkim przyszłym zainteresowanym twoja osobą dziewczętom, które będą biegały i wypytywały o "tego młodego nauczyciela". No ale dosyć tego dobrego, przejdźmy do części właściwej.
     Przez kolejną godzinę wyczytywane były nazwiska osób, które rozpoczynały swoją przygodę z tą szkołą. Na środku pojawiali się pryszczaci chłopcy, w nerdowskich okularach, którzy na pewno liczyli na to, że ich życie w liceum ulegnie diametralnej zmianie. Wtórowały im wytapetowane lalunie, z cyckami na wierzchu, które na swoich twarzach prezentowały cały asortyment gładzi szpachlowej z Castoramy. Daniel i Finn zaczynali się potwornie nudzić, gdy Schoester doszedł do dwóch ostatnich nazwisk. Obok niego pojawiły się niewysokie dziewczyny.
- Jackie Watson oraz Michelle Bailey dołączą do klasy 3G. Mam nadzieję, że klasa przyjmie je ciepło, i pomoże im zaaklimatyzować się w nowym otoczeniu - dyrektor spojrzał wymownie na Martina, który siedział z założonymi rękoma, i wpatrywał się w jedną z dziewczyn.
- Ta brunetka to właśnie jest Jackie, moja siostra, a ta z czerwonymi włosami to jej przyjaciółka, Michelle. Jest trochę potrzepana, ale sympatyczna z niej osóbka.
- Przekonamy się.

Perspektywa Jackie


     Pierwszy dzień zapowiadał się być koszmarnym. Obudziłam się rano z nadzieją, że Finn pójdzie ze mną na rozpoczęcie nowego roku szkolnego. Tymczasem ten w najlepsze spał, i nawet ciężka artyleria nie byłaby w stanie go obudzić. Jak dobrze, że moża na niego liczyć. Zebrałam się więc sama, ubierając swoją ulubioną granatową sukienkę, i pomaszerowałam w kierunku domu Ell.
     Moja przyjaciółka o dziwo była gotowa, kiedy zapukałam do drzwi jej domu. Dziewczyna tymczasowo mieszkała u swojej krewnej, której serdecznie nie lubiła, ale nie miała innego wyjścia. Nie było bowiem żadnych przystępnych ofert.
     Michelle wyglądała na mniej zdenerwowaną ode mnie, ale to dlatego, że lepiej szło jej nawiązywanie nowych znajomości. Czasem dziwiłam się, że trzyma się z takim odludkiem jak ja. 
     Budynek szkoły nie wyglądał jakoś specjalnie imponująco. Ot, zwykła, stylizowana na dworek budowla. 
- A więc, nadchodzimy! - pisnęła uradowana Michelle, i pobiegła w kierunku drzwi.
     Ledwie udało mi się ją dogonić, nim zniknęła w tłumie osób sunących po korytarzu. Wszyscy kierowali się w jedną stronę, dlatego też udałyśmy się za nimi. Same obce twarze, pomyślałam ze zgrozą, siadając obok Michelle. Nie lubiłam ludzi, zwłaszcza, jeśli było ich tak dużo. Niech to się skończy.
     Punktualnie o godzinie 8 dyrektor rozpoczął uroczystość. Najpierw wylewnie wszystkich przywitał, potem przeszedł do opowieści, co robił podczas wakacji, a następnie oddał głos Radzie Uczniowskiej. Przez kolejne pół godziny wysłuchiwaliśmy nudnych rzeczy typu: "cieszymy się, że jesteście z nami, mamy nadzieję, że.." bla, bla, bla. 
     Kiedy ponownie dyrektor przejął głos, miałam nadzieję, że wszystko się wreszcie zacznie, że przydzielą nas do konkretnej klasy, i tyle. Ale jednak nie. Usłyszałam bowiem znajomy śmiech i wiedziałam, że będą kłopoty.
- Proszę, jest i nasz ulubiony uczeń, pan Daniel Martin. Gościmy go w naszych progach już od dobrych kilku lat. - dyrektor najwyraźniej zwracał się do towarzysza mojego brata, przystojnego bruneta z szelmowskim uśmiechem na ustach. - Patrzcie państwo! Spóźnił się tylko godzinę! No, taki wyczyn nie może obyć się bez braw. Moi drodzy, proszę o gromki aplauz dla Daniela!
     Wszyscy wokół mnie zaczęli klaskać, natomiast ja wpatrywałam się w niego jak zahipnotyzowana. Nie wiedzieć czemu ten chłopak w pewien sposób mnie zaintrygował. Sama nie wiem jak, ale tak było.
     Nim się zorientowałam, Michelle ciągnęła mnie za sobą na scenę, abyśmy pokazały się całej szkole. No super, pomyślałam, i natychmiast zaczęłam się gorączkowo zastanawiać - jak zwykle z resztą w takich sytuacjach - czy nie jestem brudna, bądź czy nie mam nieodpowiedniej części ciała na wierzchu. Michelle jak zwykle stała roześmiana od ucha do ucha, i machała do wszystkich wkoło. A moje oczy znów uciekły w kierunku owego Daniela. Kiedy zorientowałam się, że też na mnie patrzy, chciałam odwrócić wzrok, ale coś mi na to nie pozwalało. Jakaś siła, niczym magnes przyciągała mnie w jego stronę. Postanowiłam, że muszę wypytać o niego Finna.
     Wszyscy zaczęli rozchodzić się do klas. Po chwili cała sala opustoszała, zostałyśmy tylko my, Finn i Dani. 
- Cześć, jestem Michelle, a ty to pewnie brat Jackie, tak? - powiedziała Bailey, podchodząc w ich kierunku. 
- Tak, jestem Finn, a to jest mój przyjaciel Daniel.
- Zdążyłyśmy go poznać po barwnym przedstawieniu dyrektora - powiedziałam, i uśmiechnęłam się w kierunku Daniela. Ku mojemu zdziwieniu, skrzywił się tylko.
- Darujcie sobie, i ruszcie tyłki do klasy, bo znów dostanę opierdol - powiedział, i wyszedł z sali.
Popatrzyliśmy za nim zdziwieni. 
- On tak zawsze? - Michelle wydawała się być zawiedziona.
Nawet nie wiedziała, co ja teraz czułam. Liczyłam na ciekawą znajomość, tymczasem chłopak okazał się opryskliwym typem. Dlaczego zawsze trafiam tylko na takich?
- Dzisiaj ma wyjątkowo parszywy humor. Ale to się zmieni wieczorem. 
- Czyżby Manchester dziś grał? - spytałam, unosząc brew ku górze.
- Yep. I szykuje się niezła jatka. 
   

Perspektywa Michelle.


     Słuchając rozmowy Finna i Jackie wywróciłam teatralnie oczami. Ona zawsze zbytnio interesowała się męskimi sprawami. A spróbuj wyciągnąć ją na zakupy. O Boże, człowieku, nie ma opcji. Westchnęłam i rozejrzałam się dookoła, starając się zapamiętać jak najwięcej twarzy. W oczy od razu rzucił mi się uroczy szatyn średniego wzrostu, o jasnych oczach i promiennym uśmiechu. Obejrzałam się jeszcze raz na przyjaciółkę, a widząc, że rozmawia ze swoim przybranym bratem, wzruszyłam ramionami i podeszłam do owego chłopaka, który tak przykuł moją uwagę. 
- Cześć - odezwałam się nieco głośniej, chcąc w tłumie śpieszących się uczniów zwrócić na siebie jego uwagę. Szukał źródła głosu, aż w końcu spojrzał na mnie i momentalnie się uśmiechnął. - Na imię mi Michelle, bardzo miło cię poznać. Też chodzisz do klasy 3G? - spytałam, poprawiając pasek od torebki na ramieniu. 
- No witaj, ja jestem Kurt, również mi miło, Michelle. Tak, jestem w tej samej klasie. Ty i twoja koleżanka jesteście nowe, prawda? Pójdziemy razem do sali? - zaoferował, podając mi ramię, bym mogła wsunąć pod nie swoją rękę. Zrobiłam to bez wahania. Od razu zdobył moje zaufanie. Kurt zdecydowanie należał do ludzi, których nie da się nie lubić. Jego uprzejmość nie była wymuszona, wręcz przeciwnie, całkowicie naturalna. Może aż nazbyt naturalna, ale potrzebowałam dobrego towarzystwa, a skoro Jackie w ogóle nie zwracała na mnie uwagi, zbyt zaabsorbowana meczem Diabłów, musiałam sama znaleźć sobie kogoś, kto pomoże mi się odnaleźć w nowej szkole. 
     Okazało się, że z Kurtem mamy kilka podobnych zainteresowań, a nasz gust muzyczny również nie był tak zróżnicowany. Naprawdę go polubiłam, co Jackie uznałaby za nierozsądne, gdyż rozmawiałam z nim jakieś dziesięć minut. Ale ona tak zawsze. 
     Już za drzwiami klasy usłyszałam jakieś krzyki ze środka. Wtórowały temu liczne śmiechy. Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Rozejrzałam się, unosząc brwi ku górze. Na dwóch ławkach po przeciwległych końcach sali stała dwójka chłopców. Jeden z nich miał nieco dłuższe włosy, opadające miękko na czoło i zaokrągloną twarz. Drugi zaś miał wyraźnie zarysowane kości policzkowe i średniej grubości czarny pasek włosów, przebiegający przez środek głowy. Oboje trzymali ręce wysoko uniesione w górze i coś do siebie wykrzykiwali. Nagle zobaczyłam, jak prosto na mnie leci dość duża kulka z papieru, owinięta chyba taśmą klejącą. Wyglądała na twardą, więc z piskiem kucnęłam, a chwilę później usłyszałam za sobą znajomy jęk. Jackie. 
- Czy was do końca popier...
- Ooooszaleliście? - przerwałam jej pospiesznie, gdyż zaraz za nią do sali wszedł nauczyciel. Byłoby kiepsko, gdyby już pierwszego dnia podpadła. Na policzku dziewczyny widniał pokaźny czerwony ślad. Widząc to zachichotałam, zasłaniając dłonią usta. Czerwonowłosa posłała mi miażdżące spojrzenie, poprawiając na sobie sukienkę. Następnie z naburmuszoną miną usiadła w przedostatniej ławce. Już chciałam się dosiąść, lecz wyprzedził mnie Finn, który najwidoczniej nie zauważył moich zamiarów. Westchnęłam i z rezygnacją rozejrzałam się po klasie. Miałam do wyboru usiąść z Danielem, lub z chłopakiem, od którego wcześniej omal nie dostałam w twarz papierową kulką. Wybór był dość prosty. Zajęłam ostatnią ławkę. Mój nowy towarzysz uśmiechnął się, odwracając na krześle w moją stronę. 
- Noah Puckerman, ale mów mi Puck - powiedział, a zaraz po tym oberwał kawałkiem gumki do mazania. - Wilk, pało, bo jeżeli wstanę, to... - gorączkował się Puck. Obserwowałam go z rozbawioną miną, opierając brodę na dłoni. 
- Tak, Noah? Jeżeli wstaniesz, to co? Wszyscy z chęcią posłuchamy "co". A może chciałeś powiedzieć "jeżeli wstanę, to pięknie rozwiążę równanie matematyczne na tablicy"? - spytał nauczyciel, patrząc na naszą ławkę. 
- Otóż to, panie profesorze. Otóż to. Dodawanie, odejmowanie i... te inne mądre rzeczy... zdecydowanie mój żywioł - wykręcił się Noah, a ja z trudem powstrzymywałam śmiech. Jackie odwróciła się w naszym kierunku i również starała się nie wybuchnąć. Może jednak nie będzie tak źle i Dani nie zepsuje humoru nam wszystkim? Zastanawiałam się co go ugryzło. Z pozoru wydawał się być nawet całkiem fajny. Natomiast Puck wykonał w kierunku Czarka gest, mający oznaczać, że mój kuzyn już jest martwy. 
- Widzę, że mamy w klasie dwie nowe koleżanki. Jackie i Michelle, tak? - spytał wychowawca, a ja, wraz z przyjaciółką, pokiwałyśmy zgodnie głowami. - Ja jestem Christopher Wayland i...
- ...I będę waszym wsparciem w tej trudnej klasie - mruknął Dani, który siedział bokiem, w ławce przed Jackie i Finnem, a teraz obracał głowę w stronę Watson. 
- I będę waszym wsparciem w tej trudnej klasie - powiedział zaraz po nim pan Wayland. Spojrzałam zdezorientowana na Martina i roześmiałam się. W sumie, czemu się dziwić? Przecież mógł słyszeć to trochę dłużej niż inni uczniowie. Ale nie powiedziałam tego na głos, nie chcąc go złościć. - O, przepraszam, pan Martin chciał nam coś powiedzieć? A może w końcu posłuchałeś mojej rady i zaczniesz pobierać opłaty od nowych uczniów za oprowadzanie ich po szkole? Przecież znasz ją lepiej niż ktokolwiek, gdyż jesteś tutaj dłużej niż niektórzy nauczyciele. Poza tym, masz już wiek odpowiedni do pracy - rzucił złośliwie Christopher. Zdążyłam zauważyć, że wszyscy bardzo lubią stroić sobie żarty z Daniela przez to, iż kiblował. 
- Proszę pana, ale pan powinien się cieszyć z tego, że Dani już tutaj tyle jest - odezwała się Jackie, uśmiechając się jak gdyby nigdy nic. - To oznacza, że bardzo pana lubi - dodała, a Finn się zaśmiał. Kątem oka dostrzegłam, że i po twarzy Daniela przebiegł delikatny uśmiech.
     Przez resztę zajęć pan Wayland omawiał z nami zachowanie, oraz wystosował specjalnie kazania do poszczególnych uczniów (czyt. Daniela, Finna, Noah i Czarka). Powiedział również na którą mamy stawić się jutro w szkole i wypuścił do domów. Jackie próbowała jakoś porozmawiać z Danim, ale nic z tego nie wyszło, bo stwierdził, że gdzieś się spieszy. Widziałam, że zrobiło jej się przykro. Teraz wracaliśmy wraz z Finnem do domu. Brunet spojrzał na Watson i westchnął.
- Nie przejmuj się nim. Może i potrafi bez problemów obezwładnić przeciwnika dwa razy większego od siebie, z odległości pięćdziesięciu stóp, mając do dyspozycji tylko korkociąg i gumkę recepturkę, ale czasami myślę, że mało zna się na ludziach - stwierdził.
- Przecież on mnie wcale nie obchodzi. Nie przyjechałam tutaj, by oglądać się za jakimiś zbuntowanymi niedorozwojami, tylko po to, by się uczyć - burknęła Jackie, i szybkim krokiem ruszyła w kierunku domu.
     Oboje z Finnem popatrzyliśmy na siebie bezradnie.
- Cóż, zapowiada się ciekawy rok - stwierdził szatyn, przeczesując włosy.
Obok nas pojawił się zdyszany chłopak, ten, który wykłócał się z Puckiem.
- Gonię was od ostatniego skrzyżowania. Zapomniałem się przedstawić - tu zarzucił niesforną grzywką, która pchała się do jego zielonych oczu - jestem Czarek. Miło poznać.
- Michelle, mnie również jest miło. - powiedziałam, a po chwili zamyślenia, dodałam: - Czy u was każdy początek lekcji tak wygląda?
     Obaj chłopcy się zaśmiali.
- Przyzwyczaisz się.
     Dalsza droga do domu przebiegła w przyjaznej atmosferze. Moja mina zrzedła, gdy ujrzałam drzwi domu ciotki. Przyjeżdżając tutaj miałam cichą nadzieję, że jak najszybciej opuszczę ten dom. Póki co, nie udało mi się nic znaleźć.
- To co, widzimy się jutro - Finn obdarzył mnie uśmiechem, po czym wraz z Wilkiem wyruszyli w swoją stronę.
     Chwilę stałam, spoglądając za ich oddalającymi się postaciami, po czym przeżegnałam się, i weszłam do domu.

___________________________________________________________________________________________

Uff. Pierwszy rozdział gotowy. Przepraszamy, że tak długo, ale wiecie.. nauka, i te sprawy. Już pracujemy nad drugim, a tymczasem: enjoy! :)

poniedziałek, 11 listopada 2013

Prolog.

     Na Old Trafford rozbrzmiał ostatni gwizdek sędziego. Ekipy Czerwonych Diabłów nie było na stadionie już od dobrych dwudziestu minut. Zmyli się kiedy wynik meczu był już przesądzony. Oczywiście, na korzyść Manchesteru United. Gang czekał skryty w zaroślach znajdujących się niedaleko torów kolejowych. Ekipa składająca się z 35 mężczyzn z niecierpliwością oczekiwała na przybycie wroga.
- Kiedy te leszcze wreszcie się pokażą? - denerwował się wysoki brunet.
- Spokojnie, zaraz się pokażą - odparł jego towarzysz, wpatrując się w ciemność.
- Te, Finn, jeśli nie przyjdą, to sami się do nich pofatygujemy! - krzyknął ktoś z tyłu na co wszyscy odpowiedzieli śmiechem.
     Jak się okazało, nie musieli tego robić. Po chwili do ich uszu dotarły dźwięki "Blue Moon" - hymnu kibiców Machesteru City.
- "Blue Mooon, you saw me standing along, whitout the dream in my heart, without the love on my own.."
     W krzakach zawrzało. W następnym momencie dumny śpiew fanów Citizines wymieszał się z gromkim "Glory, glory Man United!", wydobywającym się z gardeł biegnących w ich stronę Diabłów.
Dla Finna było to pierwsze tego typu starcie. Czuł, jak adrenalina buzuje w jego organizmie. Wraz ze swoimi towarzyszami rzucił się w wir walki. Wokoło latały różne przedmioty, począwszy od kamieni, poprzez cegły, a na maczetach kończąc. To fakt, było to cholernie niebezpieczne hobby, ale spodobało mu się. Z początku nawet szło mu całkiem nieźle. Kolejni rozwydrzeni osobnicy upadali pod naporem jego ciosów. Gdzieś z tyłu Daniel siekł swoim kastetem, wybijając zęby każdemu, kto znalazł się w promieniu trzech metrów od jego ręki.
     W tym całym motłochu Finn nagle usłyszał, jak ktoś woła jego imię. Nim się zorientował, stracił przytomność.